„Malarstwo jest dla mnie upustem wyobraźni i przechodzeniem w inny poziom świadomości.” – wywiad z malarzem: Adam Kucz

Na swoim blogu napisałeś, że od dziecka miałeś kontakt ze sztuką, ale wtedy twoje cele życiowe „nakierowane były za zupełnie inne tory”. Jakie miałeś wtedy cele?

Jeśli chodzi o sztukę, to chyba jako pięciolatek lub sześciolatek zatknąłem się pierwszy raz z jakąś twórczością plastyczną. Mój stryjek był kolekcjonerem malarstwa. Bywając u niego byłem pod ogromnym wrażeniem tego, co wisi na ścianach. Styczność z dziełami sztuki już wtedy w jakiś sposób miała na mnie wpływ. Dla mnie w tym momencie był to zupełnie inny świat. Nikt z mojego otoczenia, czy znajomych moich rodziców, nie kolekcjonował obrazów. Ojciec jest świetnym rysownikiem, ale nigdy nie wykorzystał swojego talentu.

Nigdy nie podejrzewałem, że zajmę się kiedykolwiek i jakąkolwiek twórczością. Od czasów przedszkolnych wiedziałem co chcę robić w życiu. Całe swoje życie chciałem podporządkować medycynie (konkretnie chirurgii), ale zawsze miałem artystyczne ciągoty. Myślałem nad tym, żeby zajmować się czymś twórczym, jeśli nie wyszłoby moje pierwsze marzenie. Jednak życie zweryfikowało moje plany i marzenia.

Dlaczego z medycyną nie wyszło?

Nie udało mi się z medycyną przez liczne perturbacje w edukacji. Za moich czasów były egzaminy wstępne do szkół ogólnokształcących i je po prostu oblałem. Potem chciałem iść do szkoły średniej medycznej, ale akurat jak chciałem podjąć tam naukę, to likwidowali te szkoły. W końcu trafiłem do średniej szkoły technicznej, której nienawidziłem. Potem mnie z niej wyrzucili, ale wcale nad tym nie ubolewam. Następnie zrobiłem szkołę zawodową o profilu fotograficznym i po czasie stwierdziłem, że to było najlepsze rozwiązanie. To były wspaniałe czasy. W międzyczasie, jeszcze gdzieś z tyłu głowy tlił się pomysł, żeby wrócić do medycyny, ale dość późno zrobiłem maturę. Skreślił mnie też wiek i finanse. Miałem również epizod z policealną szkołą detektywistyczno-ochroniarską o podłożu militarnym, ale jakoś potem przestało mnie to interesować. Po pewnym czasie wpadłem na pomysł, by studiować coś chociażby pokrewnego medycznie do chirurgii. Zdecydowałem się na fizjoterapię. Na studiach szło mi dobrze do czasu, w którym pojawiły się pewne kłopoty osobiste i oczywiście finansowe. Odpuściłem sobie jakiekolwiek studiowanie, bo wymaga to jednak czasu i ogromnych nakładów pieniężnych. Mimo tego po latach udało mi się wejść w środowisko medyczne, choć pewne szanse, które się pojawiły, były nie do przeskoczenia ze względów finansowych.

Przed malarstwem zajmowałeś się fotografią. Skąd wzięło się to zainteresowanie?

Fotografią zaraziłem się od mojego ojca, który był zapalonym pasjonatem w tej dziedzinie. On wprowadził mnie w świat fotografii. Potem gdy miałem styczność ze środowiskiem bardziej twórczym, dzięki licznym wyjazdom i podróżom, rozwijaniu znajomości z różnymi ludźmi, zacząłem samodzielnie tworzyć w tej materii i miało to sens. Ciągnęło mnie do tego niesamowicie. Zatrudniłem się w zakładzie fotograficznym. Chociaż brakowało mi jeszcze wtedy tej iskry artystycznej czy też reporterskiej, to jednak z czasem „wyrobiłem sobie oko”. Chwilę później był to mój zarobkowy sposób na życie. Praktycznie nie ruszałem się nigdzie bez aparatu. Działałem w tej branży od 1998 roku do 2005 roku. Zajmowałem się wówczas głównie fotografią reportażową.

Jak wyglądały twoje początki w malarstwie?

Próbowałem coś tworzyć w czasach podstawówki, ale to była zwyczajna, sporadyczna zabawa. Zobaczyłem jakiś obraz, zafascynowałem się nim i próbowałem go skopiować, żeby sprawdzić czy mi to wyjdzie. Z upływem czasu odszedłem od tego, ale pozostała we mnie jakaś ukryta fascynacja. Zwracałem uwagę na rozmaitych twórców, ale nie zgłębiałem tematu. Interesowałem się odrobinę architekturą wnętrz i głównie rysowałem jakieś plany, szkice, rzuty pomieszczeń itp. Pod koniec 1998 roku po raz pierwszy pomyślałem o malarstwie poważniej.

Na twoim blogu można zobaczyć twój dyplom z International Youth Art Exchange z 1996 roku. Opowiedz o tym coś więcej.

Nie pamiętam do końca co to było i kiedy to było, ale był to konkurs i zająłem w nim chyba pierwsze miejsce. Wtedy moja praca poszła do Nowego Jorku. To był właściwie pierwszy sygnał, że mógłbym coś robić w tym kierunku. Nie przywiązałem w owym czasie do tego praktycznie żadnej wagi. Było to w każdym razie miłe zaskoczenie. Pamiętam tylko, że moja nauczycielka od plastyki powiedziała: „Adam, zrób coś z tym…”. Wtedy machnąłem na to ręką w obojętności. Pamiętam to wszystko jak przez mgłę.

Czy była jakaś osoba, która uświadomiła Ci, że jesteś dobry w tym co robisz?

Od czasu do czasu pojawiały się pozytywne zdania na temat moich ówczesnych obrazków. Generalnie nie było takiej konkretnej osoby, ale ludzie, którzy oglądali moje prace mówili, żebym szedł w tym kierunku. Natomiast ja sam myślałem, że jeśli ktoś chce, abym zrobił dla niego jakąś kopię obrazu albo wypalił nagle z jakimś moim bohomazem, to czemu nie, ale nie traktowałem jeszcze tego tworzenia poważnie. Dopiero po latach i licznych życiowych doświadczeniach przekonałem się, że chcę się w tym spełniać i że będzie to mój sposób na życie.

Czy konsultowałeś z kimś swoje prace?

Konsultowałem to z rożnej maści fachowcami i właśnie dzięki ich krytyce wiedziałem gdzie robię błędy oraz co poprawić. Przede mną jeszcze długa droga, ale generalnie wypowiedzi tych osób były na tyle pozytywne, że wróżono mi z tego przyszłość. Sprawa jest prosta: malować, malować i jeszcze raz malować, aż do osiągnięcia zamierzonej perfekcji warsztatu.

Jak znosisz krytykę?

Uważam, że każdy artysta musi być pewny siebie i zawsze to co robi podszyte jest gdzieś egoizmem. Ma on przekonanie o własnej wyższej wartości. Jeśli chodzi o krytykę, to sądzę, że niech każdy mówi co chce, trzeba robić swoje i nie należy oglądać się za siebie. Na dziesięciu oglądających dziewięciu wypowie się negatywnie, a jedna osoba pozytywnie i to właśnie zdanie tej jednej osoby jest dla mnie wielkim sukcesem.

A jak na malarstwo zapatruje się twoja rodzina i znajomi? Czy nie mówili, że to niepewny zawód?

Jeśli chodzi o zdanie rodziny to nie biorę tego za bardzo pod uwagę. Chociaż raczej nie było słów zniechęcających mnie do tego „zawodu”. Natomiast jeśli chodzi o bliższe otoczenie, czy na przykład moją obecną partnerkę życiową, jest ona w pierwszej linii moim największym krytykiem, a zarazem wspiera mnie w tym co obecnie robię. Życie zweryfikuje czy malarstwo przyniesie zysk materialny. Historia pokazała, że wielu się to udało. Zależy mi bardziej na realizacji dzięki temu siebie samego. Nie opieram swojej egzystencji o dobra materialne. Chociaż kiedyś było odwrotnie. Chcę tylko spokojnie tworzyć, rozwijać tą pasję i przekuć to na sposób zarobkowy. Będąc wolnym człowiekiem nic więcej nie jest mi potrzebne do szczęścia.

Miałeś epizod, w którym rzuciłeś malarstwo. Dlaczego?

Gdy mój interes z fotografią chylił się ku upadkowi, byłem zmuszony pracować tak jak każdy zwykły obywatel. W międzyczasie łapałem się różnych zajęć. Ogólnie żadnej pracy się nie boję, mimo że jestem przeciwnikiem jakiejkolwiek pracy etatowej. Według mnie jest to współczesną formą niewolnictwa. Gdy pracowałem „od – do” to automatycznie wszelka moja twórczość była zablokowana, bo nie miałem wolności osobistej. Imając się rożnych zajęć w danym miejscu zamieszkania oraz wchodząc w nie do końca rozwojowe związki z kobietami, cała moja uwaga, cała moja energia, były skupione na pracy etatowej. Zachowywałem się w schematyczny sposób i odhaczałem po prostu punkty egzystencji codziennej. Doszedłem do takiego punktu, że nie miałem wówczas szans, by móc rozwijać się. Wtedy zacząłem się dusić i uciekać od takiego stanu rzeczy. Chciałby mieć takie warunki codzienne, żebym mógł tworzyć więcej i lepiej, niepodlegające pod żadne systemy.

Czym zajmowałeś się w przerwie od malarstwa? Czy były to zajęcia związane ze sztuką?

Były to prace zupełnie niezwiązane ze sztuką (pomijając fotografie). Biorąc pod analizę moje CV to uzbierały się chyba ze trzy strony doświadczenia zawodowego różnorodnych profesji. Paradoksalnie od prawie dekady związane są one mocno z branżą medyczną.

Czy z samego malarstwa da się wyżyć?

Da. Nie mówię o jakichś wielkich pieniądzach, ale na spokojną egzystencję wystarczy. Pracuję nadal (niestety) na etacie, by mieć ciągłość finansową, ale okrutnie mnie to męczy. Jestem pełen nadziei, że w końcu wyzwolę się z tego systemu konieczności i osiągnę swój wymarzony spokój egzystencjalny.

Czym jest dla Ciebie malarstwo?

W czasie tworzenia potrafię tak się odciąć od otoczenia, że wpadam w trans. Malarstwo jest dla mnie upustem wyobraźni i przechodzeniem w inny poziom świadomości. Od dziecka uciekałem w świat wyobraźni, tworzyłem sobie jakieś światy. Byłem zawsze w krainie marzeń. Przeważnie, ze względu na pewne moje zachowania czy odmienność, śmiano się ze mnie czy też zarzucano mi, że jestem futurystą lub ideowcem. Taki marzyciel ze swoim światem. Okazało się później, że wiele tych moich idei się sprawdziło.

Dlaczego wybrałeś malarstwo surrealistyczne?

Dzięki surrealizmowi można wyrazić plastykę myśli. Ja zawsze lubię widzieć coś w sposób inny, przeinaczony, czasami zdeformowany, niekiedy oderwany zupełnie od rzeczywistości. To jest coś, co mnie kręci.

A próbowałeś się w innych gatunkach?

Tak, kiedyś bardzo pociągała mnie abstrakcja. Właściwie to zaczynałem od abstrakcji. Z czasem stwierdziłem jednak, że to nie to. Przewertowałem mnóstwo życiorysów twórców i podręczników. Teraz moim prądem jest surrealizm. Być może znów coś innego mnie zainspiruje i zmienię styl, ale obecnie mam swoją ścieżkę tworzenia.

Kim się inspirujesz?

Uważam, że każdy zawsze kimś się inspiruje. Moje najwcześniejsze inspiracje to Franciszek Maśluszczak, Jerzy Duda-Gracz i niezmiennie Zdzisław Beksiński. To są moje podstawy. Natomiast ci, których podziwiam to m.in.: Tadeusz Kantor, Hans Rudolf Giger, Władysław Hasior, Salvador Dali, Rafał Olbiński, Wojciech Siudmak, William Blake czy William Turner. Każdy malarz maluje jak potrafi i w ten sposób jak widzi daną rzecz.

Dlaczego akurat te osoby?

Franciszek Maśluszczak przedstawiał głównie postacie w odrealnionym świecie. Prezentował mroczne i pozytywne zarazem wrażenie. Z kolei Beksiński to twórca ponadczasowy oraz guru malarstwa surrealistycznego. Jego sposób przedstawiania rzeczy i technika malarstwa to dla mnie fenomen. To wyzwala takie emocje, że niekiedy nie można oderwać oczu od jego sztuki. Jerzy Duda-Gracz przedstawia naturę człowieka w sposób normalny, tj. obrzydliwy. Tadeusz Kantor jest dosłownie mroczny. Giger jest geniuszem fantastyki i mistrzem aerografu. Hasior ma odniesienie egzystencjalne, dosłowne instalacje, a Dali jest prekursorem surrealizmu. Olbiński jest niesamowity w przedstawieniu pewnych niuansów, natomiast Siudmak to czysta fantastyka. Blake daje do myślenia. Przejścia barwowe Turnera są tak idealne, że nie sposób nawet tego powtórzyć.

Co Cię inspiruje do tworzenia?

Tutaj posłużę się takim cytatem: „To co mnie niesłychanie pociąga i to co mnie inspiruje dzieje się w jakiejś urojonej metarzeczywistości w mojej głowie”. Inspiruje mnie codzienna obserwacja rzeczywistości oraz oniryczny krajobraz. Muszę się czymś zachwycić. Banalnym przykładem może być to, że idąc ulicą widzę jakąś ciekawą kamienicę. Myślę wtedy, że pięknie byłoby tę kamienicę ująć w innym świetle i innym kontekście. Gdy czuję, że coś się udaje, pociąga to za sobą taką energię, żeby dalej działać i mogę wtedy tworzyć. Jeśli dzieje się coś negatywnego, to mnie blokuje i nie mam chęci do działania. Chęć namalowania czegoś musi wyjść ze mnie. Nie potrafię malować na zawołanie. Przede wszystkim muszę mieć spokój wewnętrzny.

Wspominałeś, że nie używasz nowoczesnych komórek, ale używasz stary klasyczny telefon. Dwa lata namawiano Cię na założenie strony internetowej. Skąd taka nieufność do technologii?

W obecnych czasach występuje nadmierny ekshibicjonizm. Uważam, że jest to niebezpieczne, bo prędzej czy później się to na nas zemści. Nie używam żadnych portali społecznościowych i nowoczesnych telefonów, na które można się włamać. Odcinam się od tego jak mogę. Nie chcę, aby na przykład sąsiad czy obca osoba obserwowali co się u mnie dzieje w życiu czy jaką aplikacją się w danej chwili zajmuję. Jeśli chodzi o stronę internetową (www.akuczgallery.com), to mam przyjaciela, który promuje się wszem i wobec gdzie tylko może. On namawiał mnie, by założyć stronę z twórczością i moim dawnym pisarstwem. Mówiłem mu, że uważam, że to nie jest dobry pomysł, bo nie chcę, by ludzie mnie obserwowali i chcę zniknąć z radaru. Przekonał mnie jednak bym zrobił tą stronę skromnie. Dwa lata później zgodziłem się na założenie strony internetowej. Staram się prowadzić stronę tak, aby były na niej tylko podstawowe informacje. Nie potrzebuję się uzewnętrzniać. Nie chodzi o promocję mojej osoby, ale mojej twórczości.

Blog jest sprawą poboczną. Kiedyś starałem się przelewać myśli na papier. Uważam, że niekiedy lepiej jest wyrażać się pisząc niż mówiąc. Na blogu piszę o kwestiach z pozoru banalnych, ale takich na jakie ja zwracam uwagę i przedstawiam swój punkt widzenia na te tematy.

Czy założenie strony internetowej dało większy odzew?

Jest większy odzew. Pojawiają się komentarze oraz maile od „fanów”. Przychodzą też oferty współpracy, chociaż to raczkuje, bo moja strona internetowa jest jeszcze świeża. Czasy są takie a nie inne i chyba jestem w jakiejś mierze zmuszony do tego, by siebie w jakiś sposób promować. Choć podkreślam: to nie są do końca dobre metody.

Mówisz, że starałeś się kiedyś przelewać myśli na papier. Co dokładnie pisałeś?

Pisałem tak jakby refleksje urwane, w bardzo dużej mierze filozoficzne. Robiłem to dla siebie, ale muszę powiedzieć, że udzielałem się też jako ghostwriter. Pisałem wówczas różne rzeczy na zamówienie, a ktoś inny się pod tym podpisywał i mi za to płacili. Przeważała filozofia, socjologia, psychoantropologia, seksuologia.

Czy uznajesz jakieś granice w sztuce?

Jestem przekonany, że nie należy ograniczać się w sztuce, bo inaczej nie byłoby jej rozwoju w jakimkolwiek rozumieniu. Oczywiście są filozoficzne pytania co jest sztuką a co nie jest. Sądzę jednak, że kwestia estetyki czy gustu jest sprawą uwarunkowania danej kulturowości. Zakończę tu cytatem: „moralność w działaniu jest domeną istoty zwanej kameleonem”.

Czy często jesteś proszony o interpretację swoich prac?

Odżegnuję się od własnej interpretacji malarstwa. Każdy odbiorca widzi w moich obrazach coś innego. Nie tytułuję także swoich prac z tego względu, że nie chcę narzucać sposobu odbioru. Na początku to robiłem, ale przynosiło to marny skutek. Teraz po prostu płynę swobodnie. Była kiedyś taka moda na nadawanie nie wiadomo jak wzniosłych, pseudointelektualnych tytułów swoim pracom. Nie sprawdzało się to, bo odbiorca nie doszukuje się jakichś znaczeń czy głębi w tym, a od razu sugeruje się tytułem, nazewnictwem i pozbawia się automatycznie myślenia. Obraz jest do oglądania, a nie do interpretowania.

Jak doszło do wystawy twoich prac, która miała miejsce w marcu tego roku?

Wystawa była spontanicznym pomysłem. Stwierdziłem, że tyle namalowałem obrazów, że trzeba je pokazać innym. Szukałem możliwości ich ukazania w rożnych galeriach, placówkach, ale nie godzono się na wystawę z tego względu, że nie mam tzw. zaplecza akademickiego. Nie chcieli współpracować ze mną jako amatorem. Chodzi tutaj bardziej o „układy i układziki”. W końcu udało mi się znaleźć instytucję, która z entuzjazmem mnie przyjęła. Umówiłem termin wystawy, wszystko popakowałem i przewiozłem. Samo wieszanie i rozmieszczenie obrazów z pomocą dwóch przyjaciół asystentów zajęło nam siedem godzin. Wystawa cieszyła się dość dużą frekwencją i nawet udało mi się sprzedać jakiś obraz. Będę zawsze wdzięczny tej instytucji za możliwość zrobienia mojej wystawy. Taka wystawa to super sposób na przedstawienie swojej sztuki. Teraz będę się starał o wystawę w bardziej prestiżowych miejscach.

Czy podejmowałeś jeszcze potem współpracę z jakąś galerią?

Tak, z wirtualną galerią „TouchofArt” z Wałbrzycha, w której moje prace są wycenione i do nabycia. Postarałem się o ten kontakt, by móc się dalej rozwijać. Starałem się też o współpracę z Domem Aukcyjnym DESA Unicum w Warszawie, ale jakoś terminowo nam się to wtedy nie zgrało. Za jakiś czas spróbuję ponownie.

Jak wygląda rynek sztuki w Poznaniu?

W Poznaniu nie ma rynku sztuki. Są może dwie lub trzy liczące się od lat galerie. Mają one powiązania z Akademią Sztuk Pięknych. To co się gdzieś otwiera, to momentalnie upada. Prawdziwy rynek sztuki znajduje się np. we Wrocławiu, w Krakowie, Gdańsku i Warszawie.

W takim razie nie planowałeś przeprowadzki, by móc się rozwijać?

Myślałem nad tym i cały czas myślę. Tylko byleby to było duże miasto. Jakby była jakaś szansa rozwoju, to nie stanowiłoby to dla mnie problemu. Tylko ja się przywiązałem do Poznania, byłem zakochany w tym mieście i raczej ze wzajemnością, bo tutaj udało mi się odmienić pewne aspekty życia. Aktualnie raczej nie wyobrażam sobie życia poza Poznaniem.

Jaki jest twój największy cel jeśli chodzi o malarstwo?

Myślę, że może pozytywnym zrządzeniem, gdzieś zająć miejsce w historii sztuki. Nawet podrzędne, ale móc zająć. Wiem, że to trudne, ale może kiedyś Kucz będzie wzmianką w malarstwie.

I tego Ci z całego serca życzę. Dziękuję za rozmowę.

Również dziękuję za rozmowę.

Na swoim blogu napisałeś, że od dziecka miałeś kontakt ze sztuką, ale wtedy twoje cele życiowe „nakierowane były za zupełnie inne tory”. Jakie miałeś wtedy cele? Jeśli chodzi o sztukę, to chyba jako pięciolatek lub sześciolatek zatknąłem się pierwszy raz z jakąś twórczością plastyczną. Mój stryjek był kolekcjonerem malarstwa. Bywając u niego byłem pod ogromnym wrażeniem tego,…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *