A jednak słoneczny ten Nowy Jork! – recenzja najnowszego filmu Woody’ego Allena

Ten kto uważa, że Woody Allen się kończy, powinien obejrzeć jego najnowszy film. 26 lipca na wielkim ekranie pojawił się długo wyczekiwany „W deszczowy dzień w Nowym Jorku”. Reżyser powrócił do kin w swoim starym, dobrym stylu.

„W deszczowy dzień w Nowym Jorku” rozpoczyna się w momencie, w którym Ashleigh (Elle Fanning) zostaje oddelegowana do przeprowadzenia wywiadu z Rolandem Pollardem (w tej roli Liev Schreiber) do studenckiej gazetki. W tym celu musi wybrać się ze swoim chłopakiem Gatsbym (Timothée Chalamet) do jego rodzinnego Nowego Jorku. Z początku dwudziestoparolatek podziela entuzjazm Ashleigh i całym sobą wspiera ją w ważnym dla niej wydarzeniu. Jednak reżyser już w pierwszych minutach filmu wprost pokazuje nam jak wiele dzieli młodych, a tytułowy deszczowy dzień ma zwiastować, że wyjazd zakochanych nie będzie należał do najpiękniejszych.

Tak jak w każdym filmie Allena, tak i tutaj postacie są delikatnie przerysowane. Gatsby to romantyk z prawdziwego zdarzenia, który bez pamięci kocha swoją dziewczynę. Ashleigh mówi o nim, że jest „trochę wyjęty z innej epoki”. Mawia się, że kto ma szczęście w kartach, ten nie ma go w miłości – to powiedzenie świetnie oddaje aktualną sytuację głównego bohatera. Chłopak lubi hazard i zawsze wygrywa w kartach, ale niekoniecznie układa mu się z ukochaną.

Początkująca dziennikarka jest przeciwieństwem swojego chłopaka. Ellie Fanning przyszło wcielić się w postać niezbyt rozgarniętej studentki podekscytowanej możliwością poznania osób znanych jej jedynie z mediów. Jest tak mocno zaaferowana powierzonym jej zadaniem, że zapomina, że jest w związku, a zdradzenie Gatby’ego przychodzi jej z łatwością. Mężczyźni z branży filmowej, których poznaje są zapatrzeni w ładną blondynkę, która prawdopodobnie oczarowuje ich swoją uroczą nieporadnością. Nawet będąc na bankiecie pełnym rozpoznawalnych twarzy wydaje się nie pasować do otaczającego ją grona uczestników imprezy.

Fabuła jest przewidywalna i od momentu pojawienia się Seleny wiemy już, jak będzie wyglądało zakończenie. Chemia odczuwalna między głównymi bohaterami była znikoma. Natomiast trzeba docenić grę aktorską i olbrzymią dawkę humoru. Na moim seansie sala śmiała się do rozpuku m.in. za sprawą rozmowy Gatsby’ego z matką, w której dowiaduje się, że poznała jego ojca pracując jako prostytutka. Zaangażowanie przez Woody’ego Allena do swojego najnowszego filmu aktorów młodego pokolenia z pewnością mu się opłaci. Na seans udadzą się nie tylko sympatycy kinematografii reżysera, ale również fani Seleny Gomez i Timothee’go Chalameta. Mimo, że panuje obecnie wielki „hype” na Timothée’ego, to tym razem show skradł ktoś inny. Najjaśniejszym punktem okazała się być Elle Fanning, która podbiła moje serce tym jak świetnie odegrała rolę niegrzeszącej inteligencją Ashleigh.

To film lekki i przyjemny, który spełnia wszelkie wymogi komedii romantycznej. „W deszczowy dzień w Nowym Jorku” nie odstaje od innych produkcji Allena. Filmy wypuszczane przez osiemdziesięcioczterolatka roztaczają swój niepowtarzalny, magiczny wręcz klimat, który nie trafia w gusta wszystkich odbiorców. Nie oczekuje się u niego niespodziewanych zwrotów akcji, skupiamy się za to na postaciach i motywach ich postępowania. Reżyser stawia głównie na dialogi, więc jeśli nie lubisz „przegadanych” filmów, to ten z pewnością Cię rozczaruje. Jego filmy mają własną, nieporównywalną do niczego innego kryterium oceny. Jeśli do tej pory odpowiadało Ci kino Allena to na pewno się nie zawiedziesz, a możesz nawet miło zaskoczyć. Ode mnie zasłużone 7/10.

Ten kto uważa, że Woody Allen się kończy, powinien obejrzeć jego najnowszy film. 26 lipca na wielkim ekranie pojawił się długo wyczekiwany „W deszczowy dzień w Nowym Jorku”. Reżyser powrócił do kin w swoim starym, dobrym stylu. „W deszczowy dzień w Nowym Jorku” rozpoczyna się w momencie, w którym Ashleigh (Elle Fanning) zostaje oddelegowana do…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *