Ludzie bywają zakłamani, a najbardziej objawia się to w sieci. Zrobią wszystko, by zyskać jak najwięcej lajków i followersów. Widzisz fotografie szczęśliwych par i zdjęcia uśmiechniętych znajomych, którzy właśnie jedzą lunch w wykwintnej restauracji. Kreują się na beztroskich i bogatych, ale zaskoczenie przychodzi potem. Gdy dochodzi do Ciebie wiadomość od znajomego jak to mu się nie powodzi. To tak jak z celebrytami. Normalne osoby mające swoje kłopoty i życie, ale odbiorcy oglądając na Facebooku ich nowe samochody i fotki z wakacji, myślą, że pławią się w luksusach. Standardowe życie zamienia się w nudne życie, a na typowość nie można przecież sobie w internecie pozwolić.
Kolejnym etapem po przeczytaniu zwierzeń jest doradzanie. Coś czego szczerze mówiąc nie robię, jeśli nie muszę. Robię to dopiero w momencie gdy ktoś otwarcie mnie o to poprosi. Ludzie oczekują wskazówek jak mają postępować, ale nie wyciągają z tego żadnych wniosków dla siebie. To typ człowieka, który zasypuje Cię swoimi historiami, żebyś poklepał go na koniec po ramieniu. Zaczyna się wielogodzinne rozmawianie na wałkowany już wcześniej temat. Jak wiadomo jedną z największych głupot jest brak uczenia się na błędach, więc jeżeli po raz setny słyszy się ten sam problem, to naprawdę można mieć dość. Dlatego nie lubię doradzać. Ty się naprodukujesz rozpisując, a potem usłyszysz znowu to samo. Raz pomożesz i stajesz się doradcą 24 na dobę. Gdyby odwrócić role, to nie bardzo wiem, czy takie osoby wiedziałyby co Ci poradzić.
Spróbuj wyciszyć albo wyłączyć telefon. Gdy go z powrotem włączysz, zobaczysz dziesiątki powiadomień i wiadomości od znajomych. Niektórzy nigdy nie zrozumieją, że chcesz się zrelaksować. Ludzie są niecierpliwi i nie mają wyczucia. Widzą świecące się koło twojego imienia i nazwiska zielone kółeczko, na zegarku cztery zera, Ty o tej porze kładziesz się spać, a oni piszą z drobnostkami. Wiedzą, że zawsze jesteś do ich dyspozycji. Udawane słuchanie byle tylko nastąpił oczekiwany koniec tematu, a potem jak z armaty wystrzeliwuje ze swoimi rozterkami. Potrzebują Ciebie i twojej odpowiedzi na już. Tu i teraz. Brak odzewu wiąże się z pretensjami. Jesteś dostępny = musisz przeczytać. Sieć stwarza złudną iluzję bycia obok. Możesz napisać w każdej chwili, a ktoś odczyta i wesprze. Nie sądzę jednak, że jesteś skazany na bycie terapeutą online.
Wyłączenie komórki może okazać się rzeczą nierealną, ale alternatywą jest wyłączenie i wyciszenie czatu na Facebooku. Nie odpisuj od razu. Daj do zrozumienia, że też masz swoje sprawy na głowie. Chyba najważniejsze i najtrudniejsze jest wyznaczenie tej właśnie granicy. W niektórych przypadkach może być to ryzykowne. Jeśli ktoś się obrazi, to trzeba darować sobie taką znajomość. Nikt Ci nie płaci za to, żebyś leczył przez internet złamane serca. Może w ten sposób wirtualni „przyjaciele” sami nauczą się podejmować decyzje, skoro zgłaszają się do Ciebie z każdą błahostką. Bywają i tacy, którzy nie odzywają się na co dzień, ale pojawiające się na ich drodze dylematy zmuszają do nagłego przypomnienia sobie o dawnych kolegach. Najprościej jest zasypywać wiadomościami, ale się nie spotkać. Nie widzą Ciebie, nie krępują się. Kurcze, można by z tego zrobić niezły biznes. I to bez wychodzenia z domu! Psychologowie mają nosa i niektórzy z nich wprowadzili taką usługę na stałe do swojego cennika. Wychodzą klientom naprzeciw. Oferują pomoc przez internet polegającą na korespondencji przez e-maile.
Mogłabym powiedzieć: powiedz mi ilu masz przyjaciół, a powiem Ci kim jesteś. Dlaczego? Posiadanie 500 znajomych na Facebooku może i czyni z Ciebie osobę towarzyską, ale na pewno nie możesz pochwalić się równie imponującą ilością przyjaciół. Taką liczbę zawdzięczamy zazwyczaj osobom poznanym w internecie albo znajomym znajomych, których widziałeś raptem raz w życiu. Z drugą połowę nie rozmawiasz albo nie powiesz im nawet „cześć” przechodząc na ulicy.
Kochanie tych samych sklepów albo uwielbianie tych samych filmów nie może z Was czynić „psiapsiół” do końca życia. Co z tego, jeśli potem wzajemnie na siebie gadacie? Szafujemy słowem „przyjaźń” nie znając jego znaczenia. Trudno dzisiaj o taką prawdziwą przyjaźń, ale nie jest to niemożliwe. W przyjaźni nie musisz cały czas być na łączach. Na wszystko w życiu jest miejsce, ale kontakt nie musi być codzienny, żeby być na bieżąco. Przyjacielem okazujesz się w chwilach kryzysowych, stąd też powiedzenie, że „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Dopiero wtedy naprawdę widać kto jest kim. Chociaż dobrze wybadać to można również w sytuacji, gdy odnosisz sukces. Przecież lubimy zazdrościć.
Przyjaźń to momentami więcej niż miłość, bo mimo, że partnerowi powinieneś mówić wszystko, to niestety nie zawsze tak jest. Nie ma tutaj miejsca na półsłówka i niedopowiedzenia. Jest za to otwartość i zrozumienie. Każdy ma swoje zmartwienia: mniejsze czy większe, bo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Nie można ich bagatelizować. Jeśli musisz udawać kogoś kim nie jesteś, albo nie możesz w pełni być szczerym w stosunku do „przyjaciela” i mówisz tylko to co go zadowoli, to czas najwyższy przemyśleć waszą relację. Nie mów też komuś, że jest twoim przyjacielem, jeśli tego nie czujesz. Za to jeśli masz przy swoim boku kogoś, kto troszczy się o Ciebie bezinteresownie, chce Ci szczerze pomóc i nie prosi o rewanż, doceń to.
Dodaj komentarz