„To był taki poziom smutku, pustki i zniechęcenia jakiego nie czułam nigdy wcześniej.” – wywiad z Anną Boenish, która zmagała się z depresją

Żeby dowiedzieć się jak zachorował musimy się cofnąć do grudnia 2015 roku. Co się wtedy działo? Co było zaczynem depresji?

Wyglądało to mniej więcej tak, że byłam wtedy w klasie maturalnej, całkiem dobrze prosperowałam i w grudniu wydarzyło się w moim życiu parę trudnych rzeczy, bo rozstałam się z partnerem, miałam problemy rodzinne i po prostu praktycznie z dnia na dzień przestałam wychodzić z łóżka. Ogarnęła mnie taka niemoc fizyczna i psychiczna, że przestałam chodzić do szkoły i zaczęłam coraz więcej pić. Tak to się po prostu zaczęło i potem ciągnęło.

A gdybyśmy miały przejść przez to tak chronologicznie, to jakie były pierwsze symptomy choroby?

Zaczęło się chyba od tego, że przez trudne wydarzenia, które miały miejsce w moim życiu byłam przybita, smutna, dużo płakałam, miałam w sobie wiele lęku. Byłam ciągle taka napięta. W normalnej sytuacji po jakimś czasie te objawy przechodziły. W końcu przestawałam być smutna albo przestawałam odczuwać lęk i napięcie. Jednak gdy byłam w depresji to nie mijało. Później przerodziło się to w taką pustkę, nie wróciłam do swojego normalnego funkcjonowania, czyli odczuwania jakichkolwiek emocji. Po prostu nic już za bardzo nie czułam.

Czy na początku coś Cię niepokoiło? Czy przyjęłaś to tak jak jest i się nie obserwowałaś?

Obserwowałam, że coś jest nie w porządku, że coś się ze mną dzieje, bo poprzednio się tak nie czułam. To był taki poziom smutku, pustki i zniechęcenia jakiego nie czułam nigdy wcześniej. Zauważyłam, że coś jest nie tak, ale z drugiej strony nie wiedziałam, że mogę być chora. Mówiłam sobie, że to po prostu moje lenistwo, że mi się nie chce albo że mi przejdzie. Nie dopuszczałam w ogóle do siebie myśli, że to może być choroba i może nie być w tym mojej winy.

Jedna z dziewczyn, z którą robiłam wywiad na temat choroby afektywnej dwubiegunowej mówiła, że będąc w stanie depresji miewała problemy ze snem i doświadczała bólu fizycznego. Czy u Ciebie było tak samo?

Jeśli chodzi o spanie, to tak, miałam różnie. Raz nie spałam praktycznie w ogóle i cierpiałam na bezsenność. Zdarzało się też, że spałam po paręnaście godzin na dobę. Były to takie okresy po parę tygodni na zmianę. Jeśli chodzi o jakieś bóle, to pojawiały się, ale wynikały z wiecznego napięcia, zestresowania, odczuwania lęku, niespania. To wszystko powodowało, że miałam cały czas spięte mięśnie.

Często mówi się, że osoba cierpiąca na depresję ma problem z podejmowaniem decyzji. Czy u Ciebie też to występowało?

Tak, jak najbardziej. To był chyba najgorszy aspekt tego chorowania, bo to była taka totalna niemoc zarówno psychiczna, jak i fizyczna. Miało to miejsce szczególnie na początku, przez parę miesięcy, gdy nie potrafiłam wstać z łóżka. Nie wiem jak to logicznie wytłumaczyć, ale to była taka psychiczna pustka, a fizycznie czułam się bardzo ciężka. Nie potrafiłam się aż ruszyć, a podniesienie telefonu było szczytem moich możliwości. Nie miałam też na przykład siły wstać i umyć włosów. Mentalnie chciałam umyć te włosy, ale po prostu nie mogłam. Jeśli chodzi o podejmowanie decyzji, to był też inny aspekt, bo miałam również tak, że w ogóle nie potrafiłam ich podjąć. Podjęcie każdej, nawet małej decyzji, na przykład czy kupić truskawki, czy maliny albo co zjeść na śniadanie, powodowało, że zastanawiałam się nad tym przez dwie godziny. Na koniec kończyło się to płaczem, bo nie wiedziałam co chcę i czułam się beznadziejnie.

Czy sygnalizowałaś komuś, że coś się z Tobą dzieje?

Sygnalizowałam to na pewno rodzinie, z którą wtedy mieszkałam, bo przestałam chodzić do szkoły, praktycznie nie wychodziłam z łóżka i codziennie piłam. Siłą rzeczy oni wiedzieli, że coś jest nie tak. Wspominałam też coś swoim znajomym, ale to było na takiej zasadzie, że jestem smutna. Nic takiego bardziej konkretnego, bo miałam poczucie winy, uważałam, że to moja wina. Sądziłam, że mój stan zależy ode mnie.

Czyli nie kryłaś tego, że coś się dzieje?

Z jednej strony udawałam, że wszystko jest okej, bo starałam się normalnie żyć, czyli zmusić się do tego żeby wyjść, żeby się z kimś spotkać lub iść na imprezę. Myślałam, że w jakiś sposób mi to pomoże. Z drugiej strony bliższe mi osoby wiedziały, że jest jakiś trudny okres w moim życiu.

Wspominałaś o tym, że przestałaś chodzić do szkoły. Kiedy ją porzuciłaś? Czy ktoś próbował się z tobą skontaktować i zauważył, że nie chodziłaś na zajęcia?

Nie pamiętam dokładnie, ale przestałam chodzić chyba gdzieś w połowie grudnia lub pod jego koniec. W szkole nie pojawiłam się bodajże do lutego. Na początku nikt nie zwracał na to specjalnie uwagi, bo miałam usprawiedliwienia, że jestem chora. Po dwóch, trzech tygodniach nauczyciele zaczęli się interesować tym dlaczego mnie nie ma. Z tego co pamiętam moja mama chodziła do szkoły i tłumaczyła, że coś jest nie tak, że jestem chora i na razie się w tej szkole nie pojawię. Była to jednak klasa maturalna i bardzo mi zależało, żeby tę szkołę skończyć. W lutym lub pod koniec stycznia pojawiłam się chyba tylko dwa razy w szkole, ale nie spotkałam się z ciepłym odbiorem. Nauczycieli to za bardzo nie obchodziło i nie bardzo mi wierzyli, że się źle czuję. To dołowało mnie jeszcze bardziej i finalnie już nie wróciłam do szkoły.

Czyli początkowo zainteresowanie było, nauczyciele kontaktowali się z twoją rodziną, ale gdy przyszłaś do szkoły, to się odwrócili?

Tak. Pamiętam też, że miałam rozmowę z dyrektorem taką na zasadzie: „nie będziesz chodzić, to Cię wywalimy, musisz chodzić, musisz to robić”. Moja wychowawczyni wiedziała co się dzieje, przekazała to reszcie nauczycieli, a oni do tego podchodzili tak jakby to był mój wymysł i lenistwo.

Czyli nie próbowano zaangażować w twoją sytuację jakiegoś pedagoga, żeby Ci pomóc?

Możliwe, że byłam na jednej wizycie u pedagoga, ale nie jestem do końca pewna. To było chyba przez tę wizytę u dyrektora. Na tym spotkaniu u pedagoga nie uzyskałam żadnych konkretów. Komunikat był tylko jeden: „musisz chodzić, bo nie zdasz”. To była cała pomoc ze strony szkoły.

Z pewnością nie motywowało Cię to do powrotu do szkoły.

Nie, przez to lęk się napędzał. Cały czas myślałam, że to moja wina i lenistwo, a oni to w jakiś sposób potwierdzali i wywoływali presję, że albo będę chodzić do szkoły albo mnie z niej wyrzucą.

Byłaś 2 – 3 razy w szkole, choroba zaczęła się pogłębiać. Jakie objawy Ci wtedy towarzyszyły? Czy miewałaś myśli samobójcze?

Depresja pogłębiała się przez półtora roku. Na początku były myśli samobójcze, samookaleczenia i stany lękowe. Potem doszły napady paniki. Pogłębiały się też moje zaburzenia odżywiania. Tak naprawdę z miesiąca na miesiąc było coraz gorzej.

Jakbyśmy miały to ułożyć według kolejności, to co było pierwsze? Najpierw zapadłaś na depresję i doszły problemy z alkoholem i zaburzenia odżywiania czy na odwrót?

Jeśli chodzi o zaburzenia odżywiania, to chorowałam na nie o wiele wcześniej, bo cierpiałam na nie chyba 7 lat. Podczas depresji problem zaczął się pogłębiać. Natomiast jeśli chodzi o problemy z alkoholem i narkotykami albo o napady paniki i lęki, to pojawiło się to wszystko po tym jak zachorowałam na depresję.

Możesz podać jakiś przykład swojego ataku paniki, by móc to unaocznić?

Pamiętam pierwszy atak, gdy jeszcze nie wiedziałam co to jest. Leżałam wtedy w łóżku i zaczęło bić mi bardzo szybko serce. Nie potrafię tego logicznie wytłumaczyć, ale potem po prostu miałam w głowie takie przeświadczenie, że moje serce nie bije. Zaczęłam sprawdzać ręką czy ono bije i skupiać się na tym. Jak nie wyczułam przez pół sekundy bicia, to zestresowałam się i odczuwałam coraz większy lęk. Później zdrętwiała mi cała jedna ręka i zaczęłam się trząść. Jak zdrętwiała mi ręka, to bałam się, że mam zawał i zaraz umrę. Im bardziej się bałam, że zaraz coś mi się stanie, tym bardziej fizycznie źle się czułam. Trwało to przez 3 – 4 godziny. To było takie nakręcające się koło. Fizyczne dolegliwości przekładały się na to jak myślałam, a te powstałe myśli wywoływały ból fizyczny. Jak się uspokoiłam, to te ataki przychodziły później coraz częściej. Pojawiały się nawet dlatego, bo się bałam, że je dostanę. To wywoływało we mnie taki lęk, że ten atak występował. Znowu takie błędne koło.

Co Ci pomogło w zminimalizowaniu tych ataków? Czy pomogło Ci uświadomienie sobie czym są?

Szukałam na ten temat informacji i coś czytałam, bo to było dla mnie nowe i dziwne. Nie byłam wtedy w terapii, więc nie wiedziałam, że coś takiego jak atak paniki w ogóle istnieje. Znalazłam, że jest coś takiego właśnie jak te ataki i czym one się charakteryzują. Zaczęłam czytać to co mi się dzieje. Jak już miałam świadomość co to jest, to było mi łatwiej okiełznać ataki. Jak zaczynałam się nakręcać i te własne myśli, że coś mi jest nie tak albo dostawałam ataków duszności, to miałam świadomość, że jest to po prostu atak paniki i że nie umieram. Gdy wiedziałam, że nic mi się fizycznie nie stanie, to automatycznie obniżałam sobie ten lęk i szybciej on przechodził.

A znałaś jakieś techniki uspokajające, coś na zasadzie brania głębszych oddechów?

Później, jak już chodziłam na terapię, to poznałam więcej takich technik. Może bardziej jakichś medytacyjnych i mindfulness. Jednak na samym początku próbowałam uspokoić oddech. To była pierwsza rzecz. Pamiętam, że miałam gifa, to były takie trójkąty, które się rozszerzały i pomniejszały i można było robić wdech i wydech. Bardzo często z tego korzystałam. Kiedy zaczynałam mieć płytki oddech, to mimo tego, że miałam jakieś bóle w klatce piersiowej, to pracowałam z oddechem. Nie pogłębiałam sobie tych płytkich, szybkich oddechów tylko mimo wszystko oddychałam powoli i głęboko. To bardzo pomagało.

Dlaczego będąc w depresji sięgnęłaś po alkohol? Co Ci to wówczas dawało?

Gdy dużo piłam, a później paliłam sporo zioła, właściwie codziennie, to robiłam to po to żeby coś poczuć. Ta pustka we mnie, to takie zniechęcenie, nieodczuwanie radości ani dogłębnego smutku było nie do zniesienia. Było to dla mnie gorsze niż jakaś histeria spowodowana płaczem. To był taki moment, w którym ja już nawet nie chciałam, nie umiałam płakać, bo byłam tak bardzo zablokowana emocjonalnie. Alkohol pozwalał mi w jakiś sposób te emocje uruchomić. Czułam się wtedy bardziej zrelaksowana i nie myślałam o tym wszystkim co mnie dotyka. Jak piłam dużo, to też finalnie się odcinałam, więc nie miałam problemów ze snem. Nie jest to oczywiście żadne rozwiązanie tych problemów tylko pogłębianie ich. Po pierwsze prowadzi to do uzależnienia, po drugie regulowanie swoich emocji alkoholem nie jest najzdrowszym sposobem i daje tylko pozór tego, że czujemy się lepiej. To jest tylko na chwilę.

Wróćmy do wątku szkoły, bo z tego co wiem ostatecznie zdałaś maturę. Jak do tego doszło?

W lutym nie zdałam semestru w mojej szkole i starałam się wtedy o nauczanie indywidualne. To był też pierwszy raz kiedy poszłam do psychiatry. Załatwianie nauczania indywidualnego wiązało się z taką papierologią, że nie wyrobiłam się z terminami, w konsekwencji zawaliłam ten rok i wyrzucili mnie ze szkoły. We wrześniu zapisałam się do szkoły zaocznej i podjęłam decyzję, że wyprowadzam się z domu rodzinnego i zamieszkam w Katowicach. Tutaj chodziłam tę ostatnią klasę do liceum zaocznego. Później ukończyłam szkołę i zdałam maturę z rocznym opóźnieniem.

Czy ktoś Cię wspierał w chorobie, gdy przeprowadziłaś się do Katowic? Pytam, bo mieszkałaś wówczas ze współlokatorami.

Miałam wsparcie w bliskich osobach, które przy mnie były, ale byłam już w takim stanie, że potrzebowałam profesjonalnej pomocy, czyli psychiatry, leków i terapeuty. Dzięki wsparciu bliskich przetrwałam ten rok, ale dopiero jak zaczęłam się leczyć, to mój stan zaczął się poprawiać.

Co Cię ratowało w trudnych chwilach jeszcze zanim poszłaś się zdiagnozować?

To jest trudne pytanie (śmiech). Jak się tak zastanowię, to nie wiem co mnie wtedy podtrzymywało przy życiu. Naprawdę nie wiem dlaczego ja tego nie skończyłam i chyba miałam gdzieś jeszcze taką wewnętrzną nadzieję, że to wszystko może się zmienić. To było chyba tak, że zaczęły do mnie napływać informacje i zaczęłam do siebie dopuszczać, że to może być choroba. Nie miałam jednak jeszcze wystarczająco odwagi, żeby iść się leczyć. Chyba ta nadzieja, że to jest choroba mnie podtrzymywała, żeby jakoś funkcjonować. Poza tym pomagały mi też takie prozaiczne rzeczy jak na przykład moi bliscy czy chęć skończenia szkoły.

Co skłoniło Cię do podjęcia leczenia? Sama podjęłaś taką decyzję czy może ktoś Cię zmotywował do tego?

Pierwszy raz u lekarza byłam, gdy starałam się o te nauczanie indywidualne. Wtedy byłam u psychiatry, bo musiałam mieć papiery na to, że coś jest nie tak. Stwierdzono mi wtedy depresję. Był to jednak bardzo kiepski psychiatra i miałam przez to uraz. Pomyślałam wtedy, że pójście do lekarza mi nie pomoże i jest mi niepotrzebne. W międzyczasie oglądałam ludzi, którzy zaczęli mówić o chorobach psychicznych w internecie na przykład Hanię Es, która też się przyznała, że choruje. Czytałam też trochę na temat tego czy to moja wina, czy może to choroba. Poza tym moi bliscy popychali mnie, żebym poszła do lekarza. Mówili, że jeśli stwierdzę, że to bez sensu, to już więcej do niego nie pójdę. Nie szłam do lekarza, bo bałam się, że powie mi on, że wymyślam i jestem leniwa. Ostatecznie czułam się już tak źle i trwało to tak długo, że stwierdziłam, że to moja ostatnia deska ratunku. Wiedziałam, że albo pójdę i sobie pomogę, albo skończy się to tragicznie. Stwierdziłam, że idę, że nie mam już nic do stracenia.

Jakie były twoje odczucia z drugiej wizyty u psychiatry?

Na początku byłam przerażona, bo myślałam, że mnie wyśmieje. Pamiętam, że weszłam do tego gabinetu, usiadłam zapłakana i zaczęłam mniej więcej mówić co mi jest, ale też tak nie do końca, bo obawiałam się, że powie mi, że to moja wina. Stało się jednak inaczej. Miałam bardzo pozytywne odczucia. Nie usłyszałam, że jestem leniwa i zawracam mu głowę. Psychiatra wysłuchał mnie, powiedział, że to jak się czuję jest normalne i że można to leczyć. Przepisał mi leki i poczułam się taka zaopiekowana. Odczułam ulgę, że to nie we mnie jest problem, tylko po prostu jestem chora i muszę się wyleczyć. Chcę też wspomnieć o tym, że czasami jest tak, że jakiś terapeuta nam nie podpasuje, że nie będziemy z nim w stanie nawiązać nici porozumienia i to nie znaczy, że wszyscy terapeuci są źli. Czasami tak jest, że jakiś człowiek nam nie odpowiada i po prostu trzeba szukać dalej i się nie zniechęcać.

Jak długo jesteś w remisji?

Ojej (śmiech). Wszystko zaczęło się w grudniu 2015 roku, a ja zaczęłam się leczyć pod koniec 2016 roku. To będą jakoś trzy lata.

Czy w trakcie leczenia zdarzały Ci się jakieś nawroty choroby?

W trakcie tych trzech lat miałam takie momenty, gdy już myślałam, że mam jakiś nawrót i zwiększono mi dawkę leków. Poprzednia dawka już na mnie nie działała, więc trzeba było mi ją zmienić. W tym momencie nie mam nawrotów. Od dłuższego czasu jest już w porządku, ale to też na pewno jest kwestia tego, że cały czas jestem w terapii, że nad tym pracuję i nawet jeśli mam jakiś gorszy moment albo dzieje się w moim życiu coś, co jest smutne i trudne, coś co mogłoby mnie w jakiś sposób przerosnąć, to mam masę narzędzi terapeutycznych dzięki którym mogę sobie poradzić z takimi sytuacjami. Nauczyłam się co robić, żeby w zdrowy sposób przeżywać swoje emocje, żeby nie dopuszczać do sytuacji, w której mogłabym mieć nawrót i się w tym w jakiś sposób zatopić.

Jakie konsekwencje u Ciebie przyniosła depresja?

W moim przypadku na pewno ucierpiały relacje, bo nie potrafiłam zająć się sobą, a co dopiero innymi osobami. Przez to, że nie miałam siły i ochoty na nic, nie rozmawiałam z ludźmi i nie spotykałam się z nimi. Ludzie nie wiedzieli za bardzo jak mogą mi pomóc ani co zrobić. Myślę też, że podupadła moja relacja samej ze sobą. Miałam nieufność wobec siebie, ciągłe podważanie swojego zdania, swoich uczuć, tego czy faktycznie czuję się źle i zastanawiałam się z czego wynika mój nastrój.

Prowadzisz kanał na YouTube i Instagram, na których opowiadasz o swoich zmaganiach między innymi z depresją. Nie bałaś się zacząć mówić o tym publicznie? Tego, że może to na przykład dotrzeć do twojego pracodawcy?

Bardzo się bałam. Jak zaczynałam o tym mówić, to nie pracowałam w mediach. Bałam się opowiadać o tym publicznie, bo obawiałam się stygmatyzacji i opinii innych ludzi. Wydaje mi się też, że parę lat temu w internecie nie było wiele treści o takiej tematyce i pojawiały się myśli, że ktoś może mnie nie zatrudnić albo mogę mieć jakieś problemy gdzieś przez to. Miałam jednak cały czas z tyłu głowy, że nie chcę żeby inni przeżyli to, co ja kiedyś. Mi bardzo pomogły znalezione w internecie historie osób, które mierzyły się z takimi chorobami. Nie czułam się wtedy samotna i wiedziałam, że inni też się z tym zmagają. Stwierdziłam, że chcę pokonać ten strach, pomagać innym ludziom i to było dla mnie najważniejsze na tamten moment. Teraz pracuję w mediach i jest to trochę inna specyfika. Wydaje mi się, że ta branża jest może trochę bardziej otwarta, luźniejsza i nie miałam do tej pory problemów w związku z tym co robię w internecie. Nie wiem jak to jest w innych branżach. Nie każdy pracodawca jak zobaczy takie treści będzie z tego zadowolony. Sama nie wiem ile osób mnie nie przyjęło albo nie rozważyło mojego CV przez to co robię w sieci. W jakiś sposób jest to przełamywanie tabu i wystawianie się na opinię publiczną, więc jakieś konsekwencje tego są.

Czy dużo osób pisze do Ciebie z prośbą o pomoc albo z jakimś zapytaniem? Czy możesz na ich bazie powiedzieć, że depresja jest powszechną chorobą?

Tych osób jest bardzo dużo. Mam mnóstwo wiadomości prywatnych i e-maili, w których ludzie piszą mi jak się czują, pytają co im może być lub co mają zrobić. Tego jest ogrom, a ja nie jestem jakąś wielką influencerką, więc nie wyobrażam sobie jak to wygląda u osób, które mają dużo większe zasięgi. Widać przez to, że depresja jest niestety powszechna. Pokazują to też statystyki mówiące o tym ile osób popełnia samobójstwa na przestrzeni roku.

A jaka wiadomość najczęściej się powiela?

Chyba zazwyczaj jest to taka informacja zwrotna, że dzięki temu, że ktoś coś zobaczył u mnie lub innych osób, które zajmują się tym tematem, skierował się po pomoc albo już wie, że to nie jest jego wina, tylko być może jest chory.

W jednym ze swoich filmów na YouTube mówisz do swoich widzów: „Choroba to nie jesteście wy”. Czy możesz rozwinąć co miałaś na myśli?

Chodzi mi o to, że jak chorowałam, to moje emocje, odczucia i zachowania były inne niż to jaka jestem naprawdę, czyli wtedy kiedy jestem zdrowa. Moje postrzeganie świata było zaburzone. To, że ja w jakiś określony sposób się zachowywałam jak byłam właśnie w tym najgorszym momencie choroby i patrzyłam na wszystko w czarnych barwach lub pojawiały mi się myśli, że nienawidzę wszystkiego, to nie znaczy, że ja tak naprawdę myślę. To była konsekwencja choroby, a nie mojego charakteru.

Czy doświadczyłaś dyskryminacji ze względu na swoją chorobę?

Myślę, że za przykład stygmatyzacji mogę podać szkołę, o której wspominałam. To, że mówiono mi, że to co się wtedy działo wynikało z mojego lenistwo i że to była moja wina. Słyszałam też dużo takich powielanych mitów i rad typu: „zjedz to czerwone mięso, to Ci przejdzie” albo „zapisz się na siłownię, to poczujesz się lepiej”. Bardziej spotkałam się chyba z niezrozumieniem czym są choroby i zaburzenia psychiczne niż dyskryminacją. Z dyskryminacją w pracy nie zetknęłam się nigdy.

Jak oceniasz poziom wiedzy ludzi na temat depresji? Jaką miałaś wiedzę o depresji zanim zachorowałaś?

Zanim zachorowałam nie miałam żadnej wiedzy o depresji. Wiedziałam, że taka choroba istnieje i ludzie popełniają samobójstwa, ale nic poza tym. Słyszałam takie mity typu: „psychotropy zmieniają człowieka”, „jak zaczniesz brać tabletki, to będziesz warzywem i nie będzie nic do Ciebie docierać”. Jeśli chodzi o to na jakim poziomie jesteśmy z wiedzą o chorobach i zaburzeniach psychicznych, to jest mi trudno powiedzieć, bo żyję gdzieś w tej bańce informacyjnej. Siłą rzeczy otaczam się ludźmi i treściami, które podobne są do tego co mnie interesuje. Mam wrażenie, że na przestrzeni lat mówi się o depresji coraz więcej i też częściej reaguje się na szkodliwe powielanie mitów. Uważam, że coraz więcej wiemy na temat tej choroby i wiele osób publicznych mówi o terapii nie tylko w kontekście chorób i zaburzeń psychicznych, ale chociażby dbania o swoje zdrowie psychiczne. Nadal jednak nie jest to satysfakcjonujący poziom wiedzy.

Czy twoim zdaniem depresja jest bagatelizowana?

Myślę, że jest ona w dalszym ciągu bagatelizowana i jest to temat nieoswojony. Szczególnie osoby, które nie są wyedukowane w tym temacie, które nie mają powszechnego dostępu do tej wiedzy na przykład w internecie, bagatelizują depresję i powielają szkodliwe mity. Używają w stosunku do osoby chorej standardowych tekstów: „idź sobie pobiegać”, „wystarczy się uśmiechnąć”, „w sumie to nic Ci się nie stało”, „inni mają gorzej”, bo nie rozumieją istoty tego problemu. Choroba psychiczna nie jest namacalna. To nie jest na przykład złamana noga, którą można zobaczyć. W związku z tym automatycznie dla innych jest to abstrakcyjny problem, nie umieją go sobie wyobrazić, jeśli go nie doświadczą.

Co byś powiedziała komuś, kto uważa, że sam przezwycięży depresję i nie potrzebuje leczenia?

Ja bym przestrzegała przed takim mówieniem, że samemu da się radę. Nie uważam, że leki są zawsze potrzebne, bo są różne nasilenia choroby, ale osobiście jestem fanką psychoterapii. Na terapii można się nauczyć dużo o sobie, swoich emocjach i w jaki sposób je przeżywać. Można też pozbyć się błędnych schematów i przekonań, które mamy od dzieciństwa zakorzenione w głowie. Wydaje mi się, że samemu trudno jest sobie to wszystko uświadomić. Warto chociaż się skonsultować.

Na koniec powiedz co mówić, a czego nie mówić osobom w depresji?

Na pewno jeśli chodzi o to czego nie mówić, to nie powielać tych wszystkich stereotypów typu: „jutro będzie lepiej”, bo nie możemy nikomu obiecać, że będzie lepiej i nie możemy za to wziąć żadnej odpowiedzialności. Nie mówić żeby się uśmiechnęli, to wtedy będzie im lepiej albo żeby zapisali się na jakiś sport, bo endorfiny. Nie mówić też, żeby się pomodlili, bo na pewno wtedy Bóg zabierze im tę chorobę. Nie nabijam się z tego, ale nie uważam, żeby osoba w ciężkiej depresji chciała to po prostu usłyszeć, bo jest to jakaś obietnica ozdrowienia. Na pewno też nie powtarzać, że inni mają gorzej albo „przecież nic takiego się nie stało w twoim życiu”, bo to wszystko wzbudza poczucie winy w chorującej osobie. Jeśli chodzi o to co mówić, to myślę, że trzeba po prostu wysłuchać, dać taką przestrzeń choremu, że mógł coś powiedzieć. Może niekoniecznie od razu cokolwiek radzić, ale dać się po prostu wygadać i zagwarantować wsparcie, że na przykład jeśli osoba chora będzie chciała iść do specjalisty, to pójdziemy z nią. Po prostu porozmawiać bez oceniania tej drugiej osoby, dać tylko swoją obecność i wsparcie. Myślę, że jest to kluczowe.


Jeżeli czujesz się źle i chciałbyś z kimś porozmawiać, wsparcie możesz uzyskać tutaj:
Antydepresyjny Telefon Forum Przeciw Depresji – tel. 22 594 91 00
Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym – tel. 116 123
Bezpłatny telefon zaufania dla dzieci i młodzieży – tel. 116 111

Żeby dowiedzieć się jak zachorowałaś musimy się cofnąć do grudnia 2015 roku. Co się wtedy działo? Co było zaczynem depresji? Wyglądało to mniej więcej tak, że byłam wtedy w klasie maturalnej, całkiem dobrze prosperowałam i w grudniu wydarzyło się w moim życiu parę trudnych rzeczy, bo rozstałam się z partnerem, miałam problemy rodzinne i po…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *