„Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” – kolejna kiepska polska komedia?
Jeszcze przed nowym rokiem Netflix postanowił sprezentować swoim widzom nową, polską czarną komedię. Chociaż od niedawna nasza kinematografia ma się coraz lepiej, to wciąż nierzadko można spotkać się z opiniami, że jeszcze długa droga przed nami do doścignięcia zagranicznego kina. Szczególnie jeśli chodzi o komedie. Czy „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” dołączy do grona miernych i obśmianych rodzimych filmów?
Przyznajmy w końcu, że polskie kino nie jest złe. Mimo wielu nieciekawych filmowych propozycji coraz częściej da się wyłowić jakieś perełki. Przykładów takich filmów jest wiele: „Jak zostałem gangsterem. Historia prawdziwa.”, „Sala samobójców Hejter”, „Boże Ciało”, „Lincz”, „Bogowie” i „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”. Mogłabym wymienić tutaj jeszcze więcej tytułów, ale z pewnością nie wskazałabym wśród nich żadnej komedii. Tworzymy ich już tyle, że powinniśmy być w nich specjalistami. Tymczasem my dopiero co raczkujemy w tym temacie i póki co nie potrafimy ich robić dobrze. Trudno oprzeć się wrażeniu, że twórcy z uporem maniaka produkują kolejne komedie nie wyciągając wniosków z poprzednich filmowych klap. Mimo że powoli odbijamy się od dna dzięki chociażby takim seriom jak „Planeta Singli” czy „Listy Do M.”, to pozostała reszta wydaje się być wypuszczona z rąk tego samego reżysera.
Co w takim razie skłoniło mnie do obejrzenia nowej produkcji Netflixa? Skusiła mnie do tego obecność w filmie Julii Wieniawy oraz jej chłopaka Nikodema Rozbickiego. Trailer napawał optymizmem i radością, że nie jest nam serwowana następna nudna komedia romantyczna.
Akcja „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” zaczyna się od momentu, w którym widzimy dwójkę policjantów przybyłych na miejsce zbrodni. Później cofamy się o jeden dzień, do sylwestrowej nocy. Dzięki temu możemy się dowiedzieć co się stało i jak zginęły osoby znajdujące się na domówce. Para zakochanych Daniel i Andżelika wraz z siostrą chłopaka Oliwią wybierają się do swojego kumpla Marka, który jest organizatorem hucznej imprezy. Po przywitaniu się z trójką nowych gości, gospodarz przedstawia nam kilka kluczowych dla filmu postaci: skupioną na rozwoju duchowym Anastazję (Julia Wieniawa), rapera Jordana (a właściwie Bogdana), który jest chłopakiem Anastazji, fotografa Filipa, mormona Jacquesa, dwóch przyjaciół Roberta i Rafała, lowelasa Dariusza (w tej roli Wojciech Łozowski) oraz Pawła (Nikodem Rozbicki) wraz z 17 lat od niego starszą koleżanką Glorią.
Co poszło nie tak?
Zapowiadało się dobrze, wyszło jak zawsze. Sam pomysł na film był świetny, gorzej poszło z jego realizacją. „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” zaczyna rozkręcać się dopiero na 40 minut przed końcem, kiedy na skutek serii nieszczęśliwych wypadków wszyscy wpadają w zbiorową histerię, a finałem tego jest dosyć krwawe zakończenie. Jednak nudne rozwinięcie, nieśmieszne dialogi i pozostawiająca wiele do życzenia gra aktorów położyły ten film po całości.
To co mnie najmocniej kłuło w oczy, to wspomniana już wyżej gra aktorska. Mam w zwyczaju oglądać filmy z niezwykłym skupieniem, całą sobą, tak jakbym sama brała w nich udział. Tutaj, mimo najszczerszych chęci, nie potrafiłam wciągnąć się w przedstawianą mi historię. Gra aktorska (a raczej jej brak) uśmierciła ten film. Chociaż jestem wielką fanką Julii, to z przykrością muszę oznajmić, że aktorka z niej marna. Żaden z aktorów zbytnio się nie popisał, ale Julia przebiła w tym wszystkich. Jej gra ogranicza się do kilku sztucznych min powtarzanych w kółko. Prezentuje podobny poziom aktorstwa do ludzi występujących w paradokumentach. Rozumiem, że zapraszana jest do filmów głównie z uwagi na jej rozpoznawalność i to, że jej pojawienie się jest gwarantem popularności produkcji. Przyciągnie przed telewizory osoby, które z różnych względów darowałyby sobie obejrzenie filmu. Mimo to czekam na jakieś inne projekty z Julią, może poprawi swój warsztat aktorski.
Co zagrało?
Są jednak rzeczy, które należałoby wyróżnić. Warto zatrzymać się na chwilę przy fragmencie, w którym Daniel w furii rozwala drzwi siekierą. Ewidentnie widać tutaj odtworzenie kultowej sceny ze „Lśnienia”. Żółte napisy pojawiające się na początku, w trakcie i na końcu filmu oraz duża ilość krwi mogą sugerować inspirację Quentinem Tarantino. Bardzo podobało mi się też zabawne zakończenie, które nawiązywało do alternatywnej rzeczywistości, o której była mowa w premierowym filmie.
„Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” traktuję jako przetarcie pewnych szlaków w naszym kinie. Takie pierwsze lody z pewnością przełamał jakiś czas temu film „W lesie dziś nie zaśnie nikt” z Julią Wieniawą w roli głównej. Chociaż debiutujący polski slasher nie spotkał się z przychylnym odbiorem, a jego ocena na Filmweb nie zachęca do przyjrzenia się produkcji z bliska, to pokazał, że powoli otwieramy się na nowe i zaczynamy eksperymentować. Na razie wychodzi nam to jeszcze nieudolnie, ale może w niedalekiej przyszłości zostaniemy uraczeni czymś podobnym do całkiem niezłej czarnej komedii „Śmierć nadejdzie dziś”.
W pierwszych minutach „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” możemy usłyszeć rozmowę dwóch policjantów, którzy wchodzą do salonu pełnego martwych ciał. Młodszy z nich, Grzegorz, wyraźnie zszokowany tym co widzi, zwraca się do kolegi słowami:
O rany… Panie inspektorze, co tu się do cholery stało?
Na co ten odpowiada mu:
Jak by to powiedzieć w języku, który lepiej zrozumiesz… epic fail.
Pewnie dla ogromnej części publiczności ta przytoczona przeze mnie scena będzie idealnym podsumowaniem tego co widzieli na ekranie. Tak, „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” można dodać do kolekcji mało udanych polskich filmów. Nie powiedziałabym jednak, że to jedna z najgorszych rodzimych produkcji jakie widziałam. Z jednej strony to prostu kolejny słaby film, z drugiej powiew świeżości pośród naszych komedii.
Jeszcze przed nowym rokiem Netflix postanowił sprezentować swoim widzom nową, polską czarną komedię. Chociaż od niedawna nasza kinematografia ma się coraz lepiej, to wciąż nierzadko można spotkać się z opiniami, że jeszcze długa droga przed nami do doścignięcia zagranicznego kina. Szczególnie jeśli chodzi o komedie. Czy „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” dołączy do grona miernych…